sobota, 26 października 2013

Rodział IX

  Szybko poszłam się przebrać i już po chwili uczestniczyłam w obchodzie. Była tam również Kasia, która zcinała mnie wzrokiem.
  Kolejny pokój, do którego zmierzaliśmy był od Zbyszka.
  Miałam lekkie obawy co maże się tam dziać...
  Gdy już wszyscy stali koło łóżka od Zbyszka, Kasia opisywała stan pacjenta. On przez ten czas wciąż mnie zaczepiał i posyłał mi zalotny uśmiech a Kasia widząc to krzywiła się. Aby ją wnerwić ja również dołączyłam do tej gry, ale tylko tak byśmy tylko we trzech byli w to wciągnięci. Gdy Kasia skończyła wszyscy wyszli a ona wciągnęła dużą ilość powietrza i powiedziała sztucznie się uśmiechając.
- Doktor Zawadzka, proszę o opuszczenie pomieszczenia!
- Już sobie idę. - odpowiedziałam zostawiając ZB9 na pastwę tej kobiety.
  Poszłam zająć się własnymi sprawami.
  Gdy była przerwa na obiad poszłam do pobliskiej restauracji i kupiłam dużą pizze na wynos i dwie cole. Z zakupami poszłam do Zbyszka, który męczył się ze szpitalną zupką.
- Cześć Zbysiu! Widzę, że Ci coś zupka nie smakuje. - uśmiechnęłam się szyderczo.
- No, moja mamusia robi lepszą.
  Wyciągnęłam kawałek pizzy i cole i zaczęłam przy nim jeść. Zibi zrobił duże oczy i spytał.
- Martuś, skąd Ty te cudo wzięłaś?
- A z pizzeri... mmm taka pyszna ta pizzunia... a ten ciągnący się ser... uuu... niebo w gębie. - widziałam jak mu ślinka cieknie.
- Martusiuniuniu.. - zrobił usta w dzióbek.
- Tak Zbysiuniu?
- Daj kawałeczek... - zrobił minę zbitego psa.
- Ależ Zbigniewie! Przecież Ty nie możesz. - oburzyłam się, a tak na prawdę się śmiałam.
- Aj tam, Martuś zlituj się nad małym niewinnym Zbysiaczkiem. - prosił.
- No mały to ty nie jesteś. - odparłam mierząc go wzrokiem.
- Marta...
- No co? Wielkolud jesteś i tyle... - wystawiłam mu język. - ale taki też trzeba karmić. - i otworzyłam przed nim pizze. Jego oczy wyglądały jak dwie pięciozłotówki. Wziął kawałek i powiedział.
- Dzięki Martuś, jesteś wielka.
- Nie tak jak Ty. - odparłam i położyłam mu cole na stoliczku.
- Hmm... widzę, że się przygotowałaś... czyli i tak byś mi dała. - filozof - Po co ja głupi tak prosiłem. - zaczął lamentować.
- Teeee... Bo zaraz zwinę sprzęt i nie będzie tak miło.
- Dobrze, dobrze.
  Gdy zjedliśmy on się zdrzemnął a ja wróciłam do pracy.

  Po skończonym dyżurze nie chciałam wracać do pustego domu. Przechodząc obok Podpromia przypomniało mi się, że dziś chłopaki mają trening.Postanowiłam pójść i zobaczyć jak im idzie.
  Weszłam po cichu i zajęłam miejsce tam gdzie ostatnio. Patrzałam na ich poczynania, dziś Igle szło bardzo dobrze. Przez cały trening myślałam o tym co działo się wczoraj. Gdy się skończył postanowiłam poczekać aż wszyscy wyjdą i sama opuścić hale niezauważalnie. Gdy otwierałam drzwi ktoś złapał mnie za ramię. Moje serce mocniej zabiło. Bałam się, że to Ignaczak. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam uśmiechniętą twarz siatkarza. Nie był to Igła, więc głośno odetchnęłam. Przede mną stał niemiec... Jochen Schöps.  Uśmiechnęłam się do niego a on zalotnym głosem spytał po niemiecku.
- Co tak piękna panna robi sama o tej porze?
- Wybiera się do domu. - odparłam i uśmiechnęłam się.
- Dlaczego? - zrobił duże oczy.
- Jutro mam dyżur i muszę się wyspać. - zrobiłam smutną minkę.
- Nie bądź smutna. - położył dłoń na moim ramieniu. - Aż tak źle masz w pracy?
- No, żebyś wiedział z czym ludzie do szpitala przychodzą. - uśmiechnęłam się pod nosem. W tym momencie zobaczyłam Igłę, który od dłuższego czasu nam się przyglądał.
- Może chcesz się oderwać od tego i pójść gdzieś ze mną zaszaleć? - poruszał znacząco brwiami.
- Nie dziś. - odparłam.
- To może jutro? - spytał z nadzieją.
  Zobaczyłam, że Krzysiu ruszył w naszym kierunku.
- Nie, kiedy indziej się zgadamy, teraz muszę już lecieć. Pa! - i tyle mnie widział.
  Wybiegłam z hali i zaczęłam biec przed siebie. Całą drogę do domu biegłam. Byłam tak spocona i zmęczona, że jedyne na co miałam siłę to położyć się na kanapie i czekać aż moje tętno się wyrówna.
  Potem poszłam do łazienki, rozebrałam się, poszłam pod prysznic i przez długi czas stałam myśląc o tej całej sytuacji. Woda parzyła mą skórę lecz ja na to nie zwracałam uwagi.
  Gdy wyszłam udałam się prosto do łóżka. Znów niepokój targał mą duszę i coraz ciężej było mi omijać siatkarzy.

  Następnego dnia budzik skakał jak oszalały na stoliku. Jednym ruchem wyłączyłam go i udałam się do łazienki. Odbicie w lustrze doprowadziło mnie do palpitacji serca.

-----------------------------------------------
Time to say goodbye...

2 komentarze:

  1. Co się Marcie stało?

    I czemu piszesz, że czas się pożegnać? To zdecydowanie za wcześnie... I nic się nie wyjaśniło, jeśli chodzi o Martę i chłopaków (i tą całą "pokojówkę"). I do tego Jochen ^^ Umiliłaś mi tym dzień. Naprawdę. A tak w ogóle to Martuś po niemiecku szprecha? No, no, no....

    Pozdrawiam i ściskam ;*

    PS. Zauważyłaś ile ja tych"I" piszę? Maskara :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe , z tym pożegnaniem to o Andree chodzi :(
      Grono zainteresowanych się powiększa a że bardzo lubie Jochena to czemu nie ?? ;)
      Dzięki, że komentujesz :]

      Usuń